Z Jarosławem Augustynowiczem, wicedyrektorem Zespołu Szkół w Gorzycach ds. Centrum Kształcenia Praktycznego, rozmawia Aneta Gieroń
Aneta Gieroń: Gorzyce. Wieś, jakich wiele na Podkarpaciu, choć nie do końca, bo z Zespołem Szkół im. por. Józefa Sarny, który słynie z bardzo dobrej współpracy biznesu z edukacją. Wielu nie do końca w to wierzy, ale wy udowadniacie, że to możliwe.
Jarosław Augustynowicz: To nie tylko możliwe, ale wręcz konieczne w dzisiejszych czasach. Przed laty szkoła była przyzakładową placówką przy WSK Gorzyce – właściwie częścią zakładu pracy. Trwało to do połowy lat 70. XX wieku. Gdy nastąpiło już wyodrębnienie szkoły jako samodzielnej placówki, tradycja bliskiej współpracy z przemysłem pozostała, choć na przestrzeni lat mocno się zmieniała. Najtrudniej było w czasie transformacji w latach 90. XX wieku, kiedy panowało wysokie bezrobocie, WSK Gorzyce przechodziło ciężki czas dostosowania się do nowej rzeczywistości i na wszystkim trzeba było oszczędzać. W 2001 roku nastąpiło przejęcie WSK Gorzyce przez amerykańską korporację i przekształcenie w spółkę Federal-Mogul Gorzyce. Fabryka tłoków przetrwała, a w kolejnych latach rozwinęła się współpraca pomiędzy szkołą a amerykańskim koncernem.
Dlaczego tak ważny jest ten bliski kontakt szkół technicznych i zawodowych z przemysłem?
Jeżeli chcemy dobrze kształcić w zawodach: technik mechanik, informatyk, technik logistyk, mechatronik, operator obrabiarek skrawających, czyli w zawodach bardzo potrzebnych na rynku pracy, ale niełatwych i drogich w kształceniu, niezbędne jest wsparcie biznesu. Oczywiście, można wykształcić technika wykorzystując tylko kredę i tablicę, przygotować go nawet do egzaminu zawodowego, który zda, ale z punktu widzenia rynku pracy nie jest on żadnym fachowcem. Taki absolwent już na starcie swojej zawodowej drogi skazany jest na bezrobocie, a dla naszej szkoły największą ambicją jest, by uczniowie po zakończeniu edukacji znajdowali pracę i byli cenionymi fachowcami na rynku. Takiego efektu nie osiągnie się bez współpracy z przemysłem, choć dochodzą do nas głosy, że szkolnictwo przy obecnych nakładach nigdy nie jest w stanie dogonić branży produkcyjnej.
Pan się z tą filozofią nie zgadza?
Nie zgadzam się z nią, bo nie jest celem naszej szkoły ścigać się z biznesem, ale skutecznie go gonić i być kilka kroków za nim. Nasza szkoła kształci kadrę na poziomie średnim, a ta nie decyduje wprost o innowacjach, które pojawią się w przemyśle, także motoryzacyjnym. Absolwenci szkół średnich nie zajmują się kreowaniem w przemyśle, oni zaspokajają jego potrzeby produkcyjne. I gdy popatrzeć na strukturę zatrudnienia w przemyśle, 80 procent stanowią „niebieskie kołnierzyki”, czyli pracownicy produkcyjni, a tylko 20 proc. „białe kołnierzyki”, czyli kadra zarządzająca. Ta proporcja pokazuje wagę kształcenia zawodowego na poziomie szkoły średniej.
Jak w praktyce wygląda współpraca Zespołu Szkół w Gorzycach z przemysłem?
Bardzo blisko współpracujemy z Federal-Mogul Gorzyce, którego prezes Adam Krępa jest orędownikiem bliskich kontaktów i mocno wspiera nasze działania. Ważnym partnerem jest też Alumetal S.A., gdzie kierownikiem zakładu jest Mariusz Wiatr, również bardzo otwarty na edukację. To nasi najbliżsi sąsiedzi i jednocześnie naturalni partnerzy w kształceniu młodzieży.
To także firmy z nowoczesnym parkiem maszyn wykorzystujące innowacyjne technologie. Jak udało się je przekonać, by część swojego sprzętu zdecydowały się przekazać na wyposażenie warsztatów szkolnych?
Jesteśmy aktywni, składamy propozycję, co konkretnie możemy zrobić i jaki sprzęt bardzo by nam w tym pomógł. Dzięki temu, gdy firma zamienia chociażby linię produkcyjną, jej starszą wersję przekazuje do szkoły na ćwiczenia. Jeśli w szkole przygotujemy stanowisko zrobotyzowane, dokładnie takie, jak w zakładzie pracy, to w przyszłości nie trzeba będzie wyłączyć w firmie robota, by przeszkolić nowych pracowników. Tym sposobem zarówno szkoła, jak i przedsiębiorcy mają wymierne korzyści.
Korzystając z pieniędzy unijnych, m.in. z programu „Regionalne Centrum Transferu Nowoczesnych Technologii Wytwarzania” oraz „Podkarpacie stawia na zawodowców”, realizowanego przez Wojewódzki Urząd Pracy, wyszliśmy z założenia, że nie będziemy kupować przypadkowych maszyn, ale takie, które pozwolą przygotować ucznia do pracy w największych zakładach przemysłowych w Gorzycach. W tamtym czasie trafił do naszej szkoły naprawdę nowoczesny sprzęt, m.in. centra frezarskie, tokarskie, nowoczesne urządzenia pomiarowe, bardzo podobne do tych, jakie stoją w firmach po sąsiedzku. To był efekt nieustannych konsultacji ze wspomnianymi firmami. Czynnie brałem też udział w projektach, które modyfikowały programy nauczania, oraz w wizytach studyjnych, m.in. w Niemczech.
Udało się coś podpatrzyć i przeszczepić do polskiej szkoły?
Zwiedzając tamtejsze szkoły szybko doszedłem do wniosku, że lepiej kupować mniej, ale najnowocześniejszego sprzętu, bo będzie z tego większa korzyść. Chodzi też o takie zorganizowanie procesu dydaktycznego, by ten sprzęt był maksymalnie wykorzystywany.
Kupując maszynę zawsze dbam, by w umowie sprzedaży było też szkolenie z wykorzystania tej maszyny. W pierwszej kolejności testują ją nauczyciele, bo najważniejsza jest dobrze przygotowana kadra, która zna najnowocześniejsze rozwiązania w przemyśle i potrafi nauczyć tego młodzież. Nauczyciele są też ubezpieczeni od czynności przy maszynach, dzięki czemu nie ma paraliżującego strachu, że coś się zepsuje i trzeba będzie za to zapłacić z prywatnych pieniędzy. Tym bardziej, że mamy urządzenia kosztujące nawet 600 tys. zł.
Jak wygląda Wasz park maszyn?
Jest laboratorium do badań niszczących i nieniszczących, mamy tam np. maszynę wytrzymałościową zrywarkę. Jest też ultrasonograf do badania wad wewnętrznych, mamy urządzenie do badania prądami wirowymi. Działa pracownia spawalniczo-ślusarska, gdzie mamy 6 stanowisk z wyciągami z filtrem wewnętrznym, tak jak to wygląda w tradycyjnych zakładach produkcyjnych, gdzie dba się o ochronę środowiska. Mamy maszynę do cięcia plazmą sterowaną numerycznie.
Pamiętam, jak nasze laboratoria zobaczyło kilku profesorów z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Na początku trochę się dziwili, że w naszej szkole odbywają się również zajęcia dla studentów, ale gdy w końcu przyszli, stwierdzili: „Po co wasi uczniowie idą na studia”? Na co odpowiedziałem: „Nie jest moim problemem, co uczą na studiach, ale ja dbam o jakość edukacji w naszej szkole”. Na studiach może nie uzyskają tak dużej praktyki, ale zdobędą tytuł inżyniera, który pomoże im w karierze i zdobędą solidną wiedzę teoretyczną. Po naszej szkole młody człowiek na studiach wyższych praktykę obudowuje głęboką teorią i dzięki temu ma szansę stać się człowiekiem jeszcze bardziej rozwojowym i innowacyjnym.
Gdzie zatem tkwi błąd w kształceniu technicznym w Polsce, skoro przemysł nieustannie narzeka na brak wykwalifikowanych pracowników?
Uważam, że w zbyt dużym wymiarze dotowane są przez państwo licea ogólnokształcące, w których to szkołach jest część bardzo utalentowanej młodzieży, ale całą resztę stanowią osoby, które niekoniecznie powinny iść w przyszłości na studia wyższe. Dlaczego trafiają do liceów? Za uczniami idą subwencje, a licea, by przetrwać i utrzymać zatrudnienie na podobnym poziomie, tworzą dodatkowe klasy i kształcą zbyt wielu uczniów, niekoniecznie utalentowanych.
Źle też funkcjonuje doradztwo zawodowe na poziomie gimnazjum i obecnie szkoły podstawowej. Licea z klasami o profilu wojskowym czy policyjnym nie mają absolutnie żadnego wpływu na to, czy ktoś w przyszłości zostanie policjantem, albo zawodowym żołnierzem, jednak młodzież i rodzice dają się nabierać na podobne zabiegi marketingowe.
Nie brakuje też szkół technicznych, gdzie nauczyciele nie mają pojęcia, jak wygląda nowoczesny przemysł.
W wielu przypadkach szkoły w sposobie działania tkwią po części w PRL-u. Nauczyciele uważają, że przyjdą do pracy, coś powiedzą i to wystarczy. W obrębie kuratorium nikt nie proponuje szkolenia nauczycieli na wysokim poziomie zawodowym. Dlatego sam coraz częściej, dzięki współpracy ze Wschodnim Sojuszem Motoryzacyjnym oraz wiodącymi firmami branży maszynowej i narzędziowej, takimi jak SANDVIK Polska, jeżdżę na szkolenia dla pracowników przemysłu motoryzacyjnego. Często na takich szkoleniach jest 50 przedstawicieli przemysłu i jeden nauczyciel, czyli ja.
Dlaczego inni nauczyciele tak nie robią?
Nie mogę wypowiadać się w ich imieniu. Ja tak robię, bo nauczanie techniczne jest moją pasją. Lubię to, co robię, i chcę, by uczniowie mieli wymierne efekty nauki w naszej szkole. Na tych szkoleniach bardzo dużo można się nauczyć, a prezesi największych firm widzą w tym korzyść zarówno dla przemysłu, jak i szkolnictwa. Na takie szkolenia jeżdżą też nauczyciele – zawodowcy z mojej szkoły.
Gdy rozmawiam z przedstawicielami pracodawców, przekonują, że absolwenci szkół technicznych potrzebują od 9 do 12 miesięcy na przyuczenie do pracy w przemyśle. Nasi absolwenci już po 3 miesiącach stają się samodzielnymi pracownikami.
Koszt wyszkolenia pracownika jest tak duży, że lepiej inwestować w edukację na etapie szkoły średniej?
Dokładnie tak, tym bardziej, że jesteśmy jednostką dobrze przystosowaną do szkolenia. Mamy wydzielone specjalistyczne hale na 2,5 tys. metrów kw., spełniamy normy pod względem bezpieczeństwa, hałasu, do tego mamy dobrze przygotowaną kadrę. Nasza struktura przypomina strukturę zakładu przemysłowego. My jesteśmy od edukowania, a biznes od zarabiania pieniędzy i na tym właśnie polega optymalizacja współpracy między szkołami a przemysłem.
Ilu obecnie jest uczniów w Waszej szkole?
420 i 60 słuchaczy dorosłych. Większość pochodzi z Gorzyc i okolic, ale są też uczniowie z Tarnobrzega czy Sandomierza. Mamy też obecnie 86 uczniów z Ukrainy i Białorusi. Coraz więcej osób ma świadomość, że po naszej szkole ma pewną pracę. Mamy niepisaną umowę z Federal-Mogul Gorzyce, że każdy nasz absolwent ma szansę na zatrudnienie u nich. W zależności od rocznika, od 60 do 80 procent naszych absolwentów trafia do pracy w przemyśle. Spora grupa kontynuuje naukę na studiach wyższych, ale pojawiają się też osoby, które mają diametralnie różny pomysł na życie i nie wiążą swojej przyszłości z branżą produkcyjną.
Za pośrednictwem klastra Wschodni Sojusz Motoryzacyjny bierzecie też udział w tworzeniu unijnego programu kształcenia.
To projekt „DRIVES” – Europejski Projekt Unifikacji Kształcenia Zawodowego w Branży Automotive za ponad 4 mln euro, gdzie głównym partnerem jest Uniwersytet z Ostrawy. Zasiadają w nim także przedstawiciele innych szkół wyższych, przemysłu, organizacji jak np. klaster, związków zawodowych, szkoła średnia z austriackiego Grazu oraz dzięki uprzejmości Ryszarda Jani, prezesa WSM, także ja jako przedstawiciel klastra oraz naszej szkoły z Gorzyc. Warto dodać, że klaster jest jedynym uczestnikiem z Polski w tym projekcie.
Co ma wypracować?
Przemysł motoryzacyjny na poziomie europejskim ściśle ze sobą współpracuje, a o jakości produktów w branży automotive bardzo często decyduje jakość kształcenia. Ma on opracować 60 kwalifikacji na poziomie europejskim, dla 60 zawodów, jakie są w przemyśle motoryzacyjnym. Opracowujemy standaryzację, czyli dokładny opis, jak powinny wyglądać określone kwalifikacje i umiejętności. My jesteśmy w grupie, która modyfikuje 30 istniejących kwalifikacji i dostosowuje je do potrzeb współczesnego przemysłu. Druga grupa opracowuje kolejnych 30 kwalifikacji, które są odpowiedzią na innowacje, jakie dopiero się pojawią w przemyśle automotive. Dzięki temu jako szkoła, biorąc też pod uwagę rozwój elektromobilności, możemy ze znacznym wyprzedzeniem i znajomością kwalifikacji rozszerzyć kształcenie naszych uczniów, żeby nie odstawali od poziomu europejskiego.